Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po ostatnim mazurze, który szczególnie interesował tem, że ów hr. August, tak kwaśno przywitany, wesoło bardzo, ochoczo i żwawo tańcował go z hrabianką Złotowłosą, nastąpiła długo oczekiwana wieczerza. Przy tej miejsca zajęły kobiety, bo ich było za mało, a mężczyźni poprzysiadali się w kątach, gdzie kto mógł. Postarawszy się o posadzenie pani Szamotulskiej i pułkownikowej, August z wujem obejrzeli się, gdzieby dla siebie znaleźć mogli róg jakiego stolika. Wszystkie już prawie zajęte były przez tych panów, którzy tak chłodno i z widoczną niechęcią przyjęli hrabiego. Chociaż mało na to zdawał się zważać, w tej chwili wstrzymał pułkownika, który chciał się przysiąść do Zeniego.
— Nie uważałeś — rzekł — jak mnie tu przywitano, kochany wuju, nie wypada mi do żadnego z tych panów przysiadać się, jakbym się chciał im narzucać. Musimy znaleźć dla siebie osobne gdzieś nakrycie.
— Jeżeli tak — rzekł stary — to najlepiej zrobimy, gdy nasze panie komu innemu oddawszy w opiekę, co ja zaraz mogę zrobić, zostawując im Stefka na usługi i szepnąwszy słowo — sami pójdziemy zjeść do restauracyi i z balu skwitujemy.
— Z największą przyjemnością! — odparł August.
Przy stoliczkach, jak się zdaje, spodziewano się hr. Augusta, może nawet gotowano się do rozprawienia z nim, bo miejsc kilka dla nich nieznacznie opróżniono — zdziwienie było wielkie, gdy, wziąwszy pułkownika pod rękę, August się z jadalnej sali wysunął.
— A! więc zrozumiał! — zamruczał Zenio. — To nie szkodzi! Ale hardy panek zamiast starać się prze-