Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Drżącą rękę trzymała na jego dłoni, wzrok topiła na nim, pokorny razem i palący, załzawiony i tyrański.
— Tak — mówiła żywo. — Nie ma nic na świecie boleśniejszego nad być nie zrozumianą. Przez tłum — a! to nie obchodzi, ale przez kogoś wybranego...
August spojrzał zdziwiony.
— Mówię, co myślę — dodała. — Szczera jestem jak dziecko, ale czuję i myślę, jakbym bardzo starą była... Hrabia sam łatwo zrozumiesz, że wśród tego towarzystwa, składającego się z nicości, wybranym być musisz...
— Nie żartuj pani ze mnie tak nielitościwie — odezwał się poważnie i smutnie hrabia August. — Mówmy seryo...
— A! — pod moim uśmiechem — przerwała Berta — jest wyraz... seryo, bardzo seryo...
Rozmowa w te słowa rozpoczęta ciągnęła się długo, tak długo, że hr. Witowa w końcu, chcąc dać znać, iż czas jest ją przerwać, parę razy się zbliżyła i na znak dany przez despotyczną córkę oddalić się musiała.
Hrabia August wstał nareszcie poruszony i zakłopotany, a za odchodzącym Berta rzuciła jeszcze przypomnienie mazura.
Odgadywano i tłumaczono najrozmaiciej tę długą, tajemniczą rozmowę, ciekawość rozbudzoną była do najwyższego stopnia — lecz nic pewnego nie dawało się wywnioskować ani z wesołej twarzyczki hrabianki Berty, ani z poważnego oblicza Augusta.
Ojciec i matka panny zdawali się mieć najlepsze nadzieje — wierzyli w dziecię swe i potęgę jego.