Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwilę, poszedł się ukłonić hrabinie Witowej i jej córce.
Berta właśnie wachlarzem się ochładzała po walcu i oddychała jeszcze szałem tańca, gdy hrabia zbliżył się do niej. Przyjęła go wejrzeniem dawnem, choć trochę szyderskiem...
— Przypominam pani mazura — odezwał się hrabia August.
— Ah! Mazura! — odparła, kręcąc główką — a ja właśnie miałam papę prosić, aby za mnie przeprosił hrabiego... Czuję się tak dziś nie dobrze, iż go tańcować nie będę.
Rachowała na niezmierne wrażenie. — Hrabia się uśmiechnął i ukłonił; spojrzał jej w oczy tak, iż spuścić wzrok musiała, i odszedł powoli.
Wszędzie po drodze mężczyźni z tą samą niby nieumyślną zręcznością wymykali mu się.
Spotkał hrabiego Zenia, który zdala wzrokiem go zwierzył i, gdy się doń zbliżał, ostentacyjnie odszedł na bok.
Ci, co stali niedaleko, mówili, że hrabia August, widząc to, rozśmiał się serdecznie.
— Kochany wuju — odezwał się, podchodząc do pułkownika — od mazura jestem uwolniony i na resztę wieczora, ponieważ wszyscy są zajęci tańcem, iż mi się im przeszkadzać nie chce, zamawiam sobie łaskawe wasze towarzystwo.
W pułkowniku wrzało wszystko.
Mille bombes! to są d....e. — Wyraził się tak ostro, iż August musiał mu szepnąć na ucho: