Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wujaszku! nie gniewaj się — to przedziwne.
Ostracyzm, jaki spotkał hrabiego, nie rozciągał się do panny Szamotulskiej, chociaż i ta mogła się znaleźć na liście proskrypcyi. Młodzież nadrujnowana i zupełnie już zubożała — pamiętała, że jedynaczka miała Szelchów, ślicznie zagospodarowany. Dla kogoś, co ojcowiznę stracił, majętność taka była niepospolicie nęcącą. Można było z nią lat kilka świetnieć, nimby się dopracowało subhasty...
Nie zbywało więc pannie Ninie na prezentujących się, przypominających, zapraszających do tańca.
Nawet ów siostrzeniec Toniego, który w czasie myśliwskich wieczorów gospodarzył, stawił się i zawiązał rozmowę.
Nina musiała z nim pójść do mazura. Zdawało się, zdala na nią patrząc, że za nadto do skoków była poważną; ale gdy się ożywiła, wystąpiła, zdumiano się klasycznemu wdziękowi jej ruchów i blaskowi, jaką piękność ta przysłonięta skromnością przybrała.
Mężczyzni stali pokazując ją, szepcząc, admirując.
Berta, będąc zmuszoną opuścić mazura, — dała się jednak dwa razy wybrać do figur, a przesuwając się w nich obok hr. Augusta, wypowiedziała mu wzrokiem całą zemstę, jaką pałała...
Hrabia był tak zimnym, że tego nie zrozumiał.
Mężczyzni, chociaż udawali, że Augusta nie widzą i że dla nich nie istnieje, z ukosa wpatrywali się w niego. Dziwnem się im zdawało, że pocisku, któ-