Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obrzydzając mu pobyt tu i towarzystwo, mieli go zrazić od Berty w chwili, gdy się zdawał do niej powracać??
— Te wszystkie wasze manifestacye, zakończył hr. Wit dobitnie — to wielkie głupstwo!!

∗             ∗

Ogromny salon, na którego chórze maleńkim muzyka zbierała się właśnie i kiedy niekiedy odzywała strojeniem instrumentów — wcale nie był pięknym. Nagle ściany, niesmaczno na nich poprzyczepiane gazowe świeczniki, ławki i krzesła, na których długą służbę znać było, posadzka świeżo wywoskowana a nie dawno połatana — wcale nie dawała wielkiego wyobrażenia o mieście stołecznem prowincyi. Ale ta ogromna stodoła, jak się ktoś wyraził niegrzecznie, miała to za sobą, że wielką, ilość osób mogła pomieścić. Wszystkie tłumniejsze narady, uroczyste obiady i bale świetne w niej się zwykły były odbywać.
Nie było większej nad nią.
W tej chwili zaczynały się już zjeżdżać panie, gospodarze w białych rękawiczkach i krawatach stali u drzwi... Mężczyzn kupkami porozdzielanych było dosyć. Kobiety wchodziły ciągle i spieszyły zająć miejsca, któreby je na ambarasujące sąsiedztwa nie narażały.
Towarzystwo mniej więcej miało się składać z jednolitej warstwy obywateli z prowincyi, jenakże niepodobna było w mieście niektórych żywiołów dwuznacznych uniknąć... Doktór wprawdzie był szlachcic i bardzo dobrego rodu, ale żonę miał z miasta, a tu