Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W miarę, jak się pora rozpoczęcia zabaw zbliżała, miasto coraz się bardziej ożywiało — każda z pań miała coś jeszcze do dopełnienia w toalecie, panowie należeli do gospodarzy pikników, do urządzających bale... Służyło to za doskonały pretekst do uwolnienia się od zajęć domowych i spędzenia kilku tygodni w małej stolicy, która wielką zastępowała...
Nie do poznania też zmieniło się miasto, bo wszyscy prawie panowie wykwintne swe ekwipaże poprzyprowadzali z sobą. — Pierwsza a nawet druga i trzecia restauracya ciągle były pełne; w ulicach mijali się niezmiernie zajęci, spieszący panowie, w obawie, aby chwil tak drogich nie stracić na próżno. Toni był jednym z najruchawszych, chciał koniecznie urządzić jakąś demonstracyą przeciwko hrabiemu, na którego był do wściekłości gniewnym. Nie mógł mu swej omyłki darować!
Wszyscy mniej więcej godzili się na okazanie oziębłości temu dwuznacznemu magnatowi, który szedł samopas i ważył się tam uczęszczać, gdzie nie chodzili z zasady — ale zamanifestować się jawnie przeciwko człowiekowi takiego znaczenia, którego zawsze jeszcze pozyskać się spodziewano — nie zdało się politycznem. Toni zaś utrzymywał, że z tego człowieka kraj już nie będzie miał żadnej korzyści i że trzeba było mu dać poznać, żeby sobie — ztąd ruszał.
Podszczuwanie to szło mu jakoś nie bardzo szczęśliwie — półgębkiem mu odpowiadano...
Zły był.
Jednego wieczora w restauracyi wieść się rozeszła, że — hrabia August już przybył... Widziano go w teatrze...