Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pozakładali w Augustówce diabli wiedzą co — zawołał Toni — ochronki, szpitale, czytelnie. To są fantazye, które lud psują i bałamucą.
— Mało tego jeszcze, wyrwał się z kąta zakryty cieniem jegomość. — Kasa oszczędności, bank pożyczkowy, wszystkie te demagogiczne instytucye, które nas na to wystawiają, że my się wydajemy ludziom zacofani. A do czego się to zdało? Aby potem lud nasz rozpieściwszy się, znajdując, że mu tu wszystkiego mało, wędrował do Ameryki. Radykały i po wszystkiem.
Kilka westchnień nastąpiło po tym wymownym głosie boleści, przeciw któremu nikt nie protestował.
— Wieleśmy się po nim spodziewali, gdy nam go oznajmiano — rzekł Toni — ale przewidzieć, co ze sobą przyniesie, nie mógł nikt — to klęska!
— Mijam to — odezwał się Zenio niedbale — boć wreszcie możeby można wpłynąć na niego i pokazać mu, gdzie idzie i że za daleko się posuwa — ale całe jego obejście się z nami?
Toni w głos powtórzył.
— Tak, obejście się z nami! tak! w istocie — Cela n’a pas de nom!
Nikt nie podniósł tej kwestyi, a Toni w końcu sam czuł się obowiązanym jaśniej wytłumaczyć. Obejrzał się pilnie po kątach, czy są — w kółku swoich.
— Nie wiem, czy sobie przypominacie, — rzekł, albo czyście to obserwowali, ale na tem polowaniu z tańcami u mnie. No! prosiłem go tak, że przybył... Wielka łaska. Całe dwa wieczory nie odstępował Berty — to było uderzającem, tak bijącem w oczy.