Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Najsmutniejszym ze wszystkiego był stan pacyenta, który despektu mu wyrządzonego znieść i pogodzić się z myślą doznanych afrontów nie mógł. Wpadł w gorączkę podskarbi, tak, że Miller, wedle ówczesnej medycyny, nic innego nie mogąc wynaleźć na umitygowanie tak strasznej aprehensyi, krew jeszcze raz puścić musiał.
Leżał pan podskarbi kilka dni z łóżka nie wstając. Tymczasem poszły listy do Wołczyna, do księcia kanclerza, rozeszła się wiadomość o sejmiku po województwie całem, w którym Czartoryscy dość swoich mieli adherentów. Głównym sprawcom groziła zemsta ciężka, która szczególniej Matusewiczom dała się we znaki, bo im później zadano i dowodzono chłopstwo, i ledwie się ze sprawy tej nierychło, z wielkim kosztem, upokorzywszy się Czartoryskim, mogli oswobodzić.
Kościuszko, Tołoczko i Paszkowscy uszli cało, chociaż nie bez znacznych utrapień i niebezpieczeństwa.
Wcale się Sobek ani myślał przechwalać tem, że podskarbiego ratował, ani sądził, aby za to miał być wynagrodzonym. Pierwszą jednak myślą Fleminga, aby ozdrowiał, było kazać go przywołać do siebie.
Sądził Felicyan, że go znowu dokąd, a najpewniej do Wołczyna wyprawią z językiem, bo tam już nieraz bywał; w progu ujrzawszy go Fleming, którego znalazł zmienionym mocno, uśmiechnął mu się i głową skinął.
— Szlachcic cztery chłopy mnie ratował: słuszna rzecz, — odezwał się, — abym ja to pamiętał.