Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bystry, jak był dosyć otyły i ciężki, nie zważając na to i na wiek swój, a na skwar sierpniowy, pieszo się przedarł tyłami do mostu i do Terespola, pierwszy alarm przyniósł, lamentując, że Fleminga rozsiekano w kościele.
Tymczasem przytomniejszy i mężniejszy od innych Sobek, wodą rzeźwił, okładał i uspakajał podskarbiego, a gdy Franc dał znać, że konie na tylnym dziedzińcu już stoją, podniósł Fleminga, szablę dobytą w rękę jedną wziął, drugą pod pachę chorego, Francowi go kazawszy też podtrzymywać, i tak z nim przez puste szczęściem korytarze, doprowadzili do karety. Chciał na koźle siąść Sobek, ale Fleming go zmusił, ażeby przy nim miejsce zajął, firanki zapuszczono, woźnicy dano rozkaz, choćby cwałem byle za Bug się dostać i w żadnym razie nie dać powozu wstrzymać. Obawiał się bowiem, nie bez przyczyny p. Felicyan, ażeby snująca się w ulicach, podpiła i swoim tryumfem oszalała szlachta, na drodze nie napadła podskarbiego.
Szczęściem, nie spotkali sił większych, a pojedynczo przechodzący na powóz nie nacierali, sądząc, że próżny powraca.
Wrzawa tylko, śmiechy i śpiewy towarzyszyły im do mostu. Fleming na poły nieprzytomny leżał na ręku p. Felicyana...
Tak, w wielkiej trwodze naostatek poczuli po huku, że byli na moście, a gdy ten ustał, domyślili się, iż do Terespola przybywają. Tu oknem głowę wysadziwszy Sobek, krzyknął na hajduka, aby starego doktora Millera natychmiast do pałacu zawezwał i wprowadził.