Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nim wpadł, i zaryglowawszy ją, na straży stanął z szablą dobytą.
Wszystko, co było na sejmiku Flemingowskiego, uchodziło, pierzchało na łeb, na szyję.
W miasteczku popłoch, przestrach, trwoga, jak czasu pożaru, szlachta z dobytemi szablami. Żydzi bramy zatarasowują, w ulicach tłumy jak fale, to się w jedną to się w drugą stronę miotają.
— Fleming! szołdra! Dawaj go tu! Na szablach go rozniesiemy! Dać mu szpeku!
Ktoś z adherentów podskarbiego, czy z rozumniejszych ludzi, aby wzburzoną szlachtę ukołysać, puścił wieść, że Fleming na prostym wozie już dawno do Terespola, słomą nakryty uciekł.
Dopiero się jedni do Jezuitów, drudzy po gospodach, na zamek, i w różne strony rozpływać zaczęli.
Podskarbi leżał jak nieprzytomny na łóżku w gorączce; Sobek tymczasem sam na sam z nim zostawszy, haiduka Franca, Niemca, co żywo po konie i karetę wyprawił, rozkazując mu, aby zajechała na tylny dziedziniec Augustyanów, zkąd mogli się łatwo dostać do gościńca i odwieźć podskarbiego do Terespola. Gwałtowna tego była potrzeba, gdyż wzruszenie nadzwyczajne, przestrach, gniew, wstyd wreszcie, w gorączkę rzuciły Fleminga, tem gwałtowniejszą, że sam temperament jego powiększał ją jeszcze. Podskarbi leżąc w celi zrywał się, majaczył, za szpadę chwytał, pienił się, oczy wywracał i prawie konwulsyi dostał. Nie było przy nim w tej chwili nikogo oprócz Sobka jednego, gdyż Kropiński, Bystry i wczorajsi doradcy, zagrożeni szablami, pochowali się, gdzie kto mógł, po najmniejszych dziurach, i żaden nie pokazał nosa.