Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Paszkowski, który stał najbliżej i huczał najśmielej, nasunął się na podskarbiego tak, że ten z laską się rzucił na niego, zapominając przestróg, z impetem wielkim.
Wtem z drugiej strony Tołoczko wołać począł.
— A pókiż to tego będzie! póki ty tu będziesz szlachtę poniewierał! ty, jakiś!
I dobył szabli.
Nie było niebezpieczniejszej rzeczy przy wzburzonych umysłach nad ten sygnał bojowy; na widok żelaza dobywał je każdy, a uchowaj Boże, krwi kropla pociekła, szał ogarniał wszystkich...
I tu się tak stało, szelest dziwny i brzęk rozległ się po całym kościele, kto żyw w ścisku szerpetynę wyciągał, Bystry i Kropiński pierwsi drapnęli.
Widząc niebezpieczeństwo, Sobek nie namyślał się i rzucił na ratunek podskarbiemu w samą porę. Ale nim dobiegł do niego, szlachta wzburzona, zajmująca ławę z tyłu, miotając się, obaliła ją, padli wszyscy z grzmotem wielkim na ziemię. Fleming rzuciwszy laskę, chciał przez leżących przeskoczyć i upadł. W tejże chwili, czternastoletni chłopak, wisus, syn regenta Laskowskiego, przyskoczył i kilka razy dziecinną szabelką w plecy go rąbnął. Pchnięty przez pana Felicyana, toczył się na szlachtę, a Sobek schwyciwszy pod ręce podskarbiego, jak był silny i zręczny, tak go trzepiącego nogami w powietrzu, do zakrystyi zaniósł i drzwi natychmiast zatrzasnął.
Z kościoła wrzask okrutny słychać było; szlachta dobijała się i goniła. Miał jeszcze tę przytomność Felicyan, że przelękłego i oszalałego z gniewu podskarbiego, wyciągnął w korytarz, do pierwszej celi