Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pch! pch! — huknął, i sadząc ogromnemi kroki przez kałuże, puścił się ku szopom, dopadł drabiny, schował się na wyżki. Żadna siła ludzka nie byłaby go powstrzymała, tak okrutna ogarnęła nim trwoga. Motruna z gębą otwartą, Pryska z ustami zamkniętemi fartuchem, stały tuż nieledwie gotowe dobry przykład dany im przez Niemowę naśladować.
W tej chwili przednia para koni, pod samiuteńki płot przybywszy — stanęła. Skoczyła służba ze stopni i dostrzegła, że powóz na żaden sposób przez ciasne wrota nie wejdzie.
Grzymała heroicznie, chłodno posunął się ku wjazdowi, i własnoręcznie wrota naprzód odrzuciwszy na bok, jedno przęsło płotu pochwycił w silne dłonie, machnął niem parę razy, aby kołki obluzować i na ziemię obalił.
Skinął potem poważnie na woźnicę, że droga stoi otworem, landara poruszyła się, zatrzęsła, zakołysała, zapiszczała i majestatycznie wtoczyła się szukając ganku.
Dawny zajazd do domu stał zabity deskami. Grzymała pokazał róg dworu, do którego przystęp był wązki i nieco balijkami zastawiony, ale musiano się tu skierować, bo innego nie było.
Z powozu dwie wielkie ręce się ukazały, przystąpił do stopni gospodarz z głową odkrytą i ukłonem gościa powitał...