Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


Co to za gość mógł być, nikt się nawet domyślać nie umiał. W sąsiedztwie wprawdzie majętności były znaczne, do wielkich domów należące, księcia chorążego Radziwiłła, Sapiechów, dawne Pociejowskie, które był właśnie podskarbi Fleming zagarnął, ale panowie ci rzadko zaglądali po kątach, dla polowania tylko, albo czasu sejmików, gdy szło o przeprowadzenie kandydatów swoich, widzieć ich było można po miasteczkach i gościńcach. Tu z powozu i dworu znać było, że jechać musiał senator nielada i magnat wielki, za którym gdzieś reszta jego ludzi i furgonów pozostała; nikt jednak zrozumieć nie mógł, jak i po co w ten kąt zapadły przywędrował.
Pan Felicyan zbliżył się jako gospodarz honory czynić zmuszony, z głową odkrytą, lecz fantazyi bynajmniej nie straciwszy. Spojrzał w głąb: na pierwszem miejscu siedział człek niemłody, słusznego wzrostu, dosyć jeszcze przystojny, z niemiecka ubrany i twarz też mający jakąś nie naszą. Oczy mu nad śniademi policzkami świeciły bystro, czarne, niecierpliwe, i usta kręciły dziwnie, sam też rękami i nogami miotał, jakby mu na miejscu ciężko było usiedzieć. Peruka i kapelusz temi ruchy nadwerężone zdawały się kłócić z sobą; futerko, którem był okryty, pomięte było i stare... rękami po kolanach przebierał i rwał się już wysiadać.
Naprzeciw niego w polskim stroju podróżnym szlachcic siedział, dworak znać zażywny, twarzy ru-