Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brała nad końmi najprzód, potem nad ludźmi. Oprócz tego Grzymała i później za nim wybiegający Feliś przejęci byli uczuciem innem, ogarniał ich wstyd i strach.
Oczywiście zdala ów dostojny podróżny, zobaczywszy ogromny dwór, został pozorem jego uwiedziony. Zdawało mu się pewnie, że tu znajdzie godną siebie gospodę. Tymczasem wrota wiodące na podwórze były dla skromnych wozów i bryczek stworzone, nie dla takiej bajecznej landary; sześciu koni owych olbrzymich nie było gdzie pomieścić, a w nizkie wrota ani ich można było wprowadzić. W dziedzińcu uszczuplonym ogrodzeniem zawrócić z tą machiną było niepodobna...
Cóż dopiero ludzi i konie i pana nakarmić?
Wszystko to przez myśl przechodziło przestraszonym i strapionym. Stali milczący, nie śmiejąc nawet odezwać się do siebie: Co to z tego będzie?
Staropolska gościnność nie dozwalała ani pomyśleć, żeby zabłąkanego podróżnego od wrót odprawić. Grzymała spojrzał na cześnikowicza; ten na niego.
Tymczasem choć landara się toczyła niezmiernie powoli, czasami nawet przystając, bo konie były zhasane, i para z nich buchała jak z kotła, a woźnica dobrze batem musiał szkapy smagać, gdy powóz zapadł tylnemi kołami, — zawsze jednak zbliżało się to widocznie, i już przewidzieć było można moment ów straszliwy, gdy konie u wrót staną, a ludzie do dworu przybiegną.
Choć płot z chróstu, opasujący dziedziniec, nie był stary i miał swą wartość, bo rąk do zbytku nie