Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strasznie i musiał dwór mieć swoją. Jeden Borzobohaty wychodził z uprzężą dobrą na pole; ze trzech innych gospodarzy, Andruk miał wolęta chude, a Chmura z Wronkiem sprzęgali się do roboty.
Pola dużo, jałowiało przez to... lecz gdyby się zmógł nawet dziedzic na lepszą oborę, rąkby mu do niej zabrakło. We czterek chatach nie zbyt „siemienistych,“ więcej było dzieci i wyrostków niż parobków. Gdy się przyszło rozpatrzyć we wszystkiem, ręce opadały. Grzymała wzdychał. Dźwignąć się nie było prawie sposobu. Wiedział to może i Feliś, lecz nie mówił nic; chodziło mu po głowie, że jakiśby przecież środek na to znaleźć się powinien.
Tak cały dzień prawie przegawędzili chodząc po kątach, i stękając. Z południa plucha na pół śnieżna trochę się przejęła; Grzymała oknem wyjrzał i chciał wychodzić, gdy do izby wpadł Niemowa.
Wyglądał strasznie biedny człek z głową ostrzyżoną krótko a brodą na pół siwą na cal odrosłą, z oczyma czarnemi wypukłemi, z piersią obnażoną, bosy, w koszuli tylko i spodniach u dołu słomą do nóg poprzywiązywanych, — czemś czy przestraszony czy nadzwyczaj zdziwiony. Ręce się mu trzęsły i usta krzywiły. Palcami wskazywał po za dwór, i wydawał krzyk dziwny: Hu! hu!... jakby się tam coś niezwyczajnego stało.
Nie mogąc go dobrze zrozumieć, wypadł na ganek Grzymała, i w stronę wskazaną patrząc, zobaczył — istne w Trzcieńcu dziwo.
Małą drożyną wiodącą ku dworowi, jechał powóz ciężki i ogromny. Była sama roztopów pora, błoto straszne. Gdzie niegdzie zamróz trzymał, ale