Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie bez tego... Zelmanowi talarów bitych pięć tynfów dwa.
Przypominał dalej, ale cedząc z wolna, aby nie nastraszyć sieroty.
— Breslauerowi we Włodawie, siedm z czemś.
— A więcej?
— Jużci i proboszczowi trzy.
— Jeszcze się co znajdzie? badał nieśmiało Feliś.
— Dwa talary pożyczył nam Chwedor Borzobohaty, ale z temi nie pilno. Chłop siedzi na pieniądzach, garnczków ma pozakopywanych nie wiem ile, tylko się tai. Ojciec jego już sławny był z tego, że u niego nigdy stogi się nie omłacały, aż drugiego roku. Temu nie pilno.
Westchnęli. Kilkanaście talarów z prowizyą dla biednego dziedzica stanowiło kapitał niemały.
Chudoba dworska ledwie starczyła gospodarskim potrzebom, a Borzobohaty miał i liczniejszą i tłuściejszą niż pańska. Wołów roboczych dwa, z których jeden łysy, stary, już na Żyda patrzał, byle go czem odkarmić, krów liczono trzy, jałówek dwie, cieląt dwoje, koni troje. Z tych klacz stara bułana, na jedno oko była ślepa i podpalona. Kilkoro gęsi, kilkanaście kur, dziesięć owiec czarnych — oto wszystko.
Sprzedać z tego inwentarza cokolwiek bądź niepodobna było, a gdyby na łysego się nawet kupiec znalazł, trzeba go było zaraz młodym zastąpić, bo na cielęta czekać nie miał czasu gospodarz. Orka wprawdzie na piaszczystych polach lekka była i sochę tam lada biedactwo pociągnęło, ale na łęgach, gdy się muł zsiadł i zapiekł, chudoba się męczyła