Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ma wiele, ale żona z niej będzie!... ze świecą drugiej poszukać. Ludzie waćpanu zazdrościć będą.
Pani Żuchowska uczyniła była pono nadzieję p. Borzęckiemu, że podstolanka, którą zaprosiła na kawkę, przyjdzie do niej. Chodziła więc niespokojna trochę, coraz to spoglądając przez okna na drogę ku pałacowi. Panny Anny widać nie było.
— I nic dziwnego, że nie przychodzi — pocieszała protegowanego — bo podskarbi przyjechał, więc może ks. kanclerzyna jej tam około siebie potrzebuje.
— Jest pan Fleming? — spytał Borzęcki.
— Od wczoraj! U nich to tam te konferencje raz w raz! To panu wiadomo, statyści, ministrowie, więc na ich głowie Rzeczpospolita. Ks. kanclerzyna też partycypuje w naradach, a w takich razach panna Anna ma co czynić — bo ją posyła pani.
— To może całkiem nie przyjdzie! — westchnął Borzęcki.
— Ale ja panu dobrodziejowi powiadam, nie trzeba się nigdy zrażać, — mówiła Żuchowska. Jeżeli tylko będzie mogła, assekuruję że przyjdzie.
— Bo ja — szepnął Borzęcki, — dobywając coś z za kontusza, — przyznaję się acani dobrodziejce, za łaskawą intercessją jej, jako osobliwej protektorki mej, chciałem dziś — coś takiego... coś takiego...
Borzęcki zaczynał właśnie rozwijać, odrzucił najprzód jedną bibułę szarą, potem drugą, potem papier biały, z pod niego ukazał się gałganek, pod nim bawełna, naostatek w niej jak w pieluszkach obwinięta bardzo ładniuchna z łańcuszkami balsamka. W takich ozdobnych klejnocikach zamczystych noszono dawniej wonności. Niektóre z nich, arcydzieła złotniczej sztu-