Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kanclerzynej. Wioskę miał dobrą — i sperandy. Czegóż było chcieć? a że między szlachtą województwa brzeskiego zachowanie miał, i to się na coś Wołczynowi przydać mogło.
Zalecała go więc pani Żuchowska coraz goręcej, nastając na pannę, że powinna była sobie raz wybić z głowy swojego amanta na czterech chłopach.
Podstolanka słuchała cierpliwie, rzadko odpowiadała, ale była niewzruszoną, co niecierpliwiło do tego stopnia nieco przesądną panią Żuchowską, że w końcu mówiła zaufanym osobom:
— Prawdziwie powiadam acaństwu, że chyba czary jakie w tem; pić jej co dali, czy jakiego licha zrobili, że niczem z głoby wybić tego hołysza... A żeby znowu w nim było co tak osobliwego, słowo daję, tego nie widzę. Przystojny sobie chłopiec i prezencję ma, ale tyle tego... Dosyć, że zaczarowana!!
Dnia tego solennie kawą z sucharkami i obwarzankami czarnawczyckiemi przyjmowała pani Żuchowska Borzęckiego, a choć nie miała tak dalece nic pocieszającego do zwiastowania mu, czyniła nadzieję.
— Bądź pan spokojny, stałe przywiązanie wszystko przemaga, — mówiła. Już ja widzę, że panna na waćpana coraz lepszem okiem pogląda, nie trzeba się zrażać. Nie jest tajemnicą, że innego w sercu miała, ale to zwietrzało i przeszło.
— Panno łowczanko dobrodziejko, — rzekł Borzęcki, — ja jeszcze nie widzę, żeby łaskawszą być miała.
— Ale bo acan dobrodziej nie wymagaj od skromnej dziewczyny, ażeby mu się zaraz na szyję rzuciła. Trzeba dać czas. Ja ją znam! Harda jest, ambicji