Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A pan na cztery chłopy, co tu w Terespolu robi? — zawołał szydersko Fleming.
Krew szlachcicowi uderzyła do głowy.
— Przepraszam pana grafa, zdaje mi się, że gościniec każdemu wolny?
Podskarbi, jakby go co ukąsiło, poskoczył ku niemu.
— Słyszał acan, żem zakazał mi się pokazywać na oczy? — zawołał.
— Ja też wcale nie miałem tego zamiaru narzucać się panu grafowi, — począł z trochą dumy szlacheckiej Felicyan. Proszę wierzyć, że prędzejbym ominął Terespol, niż go szukał! Po tem, co mnie tu spotkało, niebardzo to miłe wspomnienie.
— Co spotkało? co spotkało? zakrzyczał Fleming.
Oficyaliści w koło stali jak struchleli.
— Co? niech sobie graf przypomni, — rzekł Felicyan. Ratowałem pana wówczas, kiedy go wszyscy opuścili, i pan Bystry i Kropiński; wyniosłem go z pod szabel szlacheckich na moich rękach, nastawując za niego własne życie. Za to dostałem dzierżawę Kapłonosów, którą mi kaprys pański odebrał wśród roku! Służyłem panu uczciwie i wiernie, a odpędzony zostałem, jakbym zdrajcą był. Pan graf sądziłeś, że pieniędzmi mogłeś wszystko zapłacić, i że ubogi szlachcic powinien się tem kontentować! Teraz mi pan z tego robisz grzech, że przez gościniec jadę! Pfu.
To mówiąc, zaperzony mocno Sobek, pokłonił się z lekka raz jeszcze, czapkę nałożył i brał się konia, gdy Fleming, który był skonfudowany, począł wołać:
— Ty! ty? szlachcic cztery chłopy! Chodź no tu! chodź! Co się sierdzisz? Co? Krzywdym ci nie zrobił!
— Owszem, uczyniłeś mi ją pan! — rzekł Sobek.