Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Grzymałę, zaklął go stary, aby syna nie opuszczał i był mu opiekunem a ojcem. Nie potrzebował o to prosić, samoby było przyszło, bo Adam gdzieindziej żyć ani mógł, ani chciał, i wolał tu głodem mrzeć, niż gdzieindziej w dostatkach opływać.
O kilka pono lat młodszy od Sobka, Grzymała krzepki był, nie chorował jak żyw, znosił wszystko, co nań spadało, a choć człek niepozorny, wielkiego był waloru.
Nie lękał się umierający o to, czy go młody słuchać zechce, bo Feliś nawykł był od dzieciństwa Adama szanować i jak ojcu samemu ulegać.
Spuścizna po nieboszczyku panu cześniku ziemi nurskiej, była tak licha i takiego składu, jak się rzadko trafiało. W wioseczce, która Sobkom pozostała z rozerwanych dóbr, zwanej jakby na pośmiewisko Trzcieniec Wielki, — nie było nad chat pięć; z tych jedna wymarła za cześnika, tak, że stała pustkami, bo nie było kogo osadzić, i trzymały się już tylko cztery. Łąk nadbużnych miał Trzcieniec dosyć, wydm i piasku podostatkiem, lasu wypalonego i wyrąbanego kawałek, pól dobrych mało. Jeżeli którego roku woda nie zajęła, na łęgach nadbużnych jare zboże można było zasiać i plon zebrać znaczny; ale na pięć zasiewów takich najmniej trzy Bug odbierał i marnowała się praca.
Na takiej lichej wioszczynie, od której dawne jej awulsa poodpadały, został był dwór, jak nazwisko Trzcieńca niepotrzebnie ogromny, z przedwiecznych gdzieś czasów trzymający się, z którym niewiedzieć co robić było, chyba siadłszy w nim płakać.
Za cześnika już trzy jego części stały pustkami,