Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

okna w nich tarcicami pozabijano, dach słomą narzucono, i używano pokojów na składy różne, a szczury, łasice, myszy, więcej w nich od dziedzica gospodarowały. Ciężar to był wielki z tym dworem, i kilka razy już rozbierać go chciano, ale i na to rąk brakło. Stał więc czekając, aż go kiedyś burza powali.
W jednym rogu kilka izb pomniejszych zajmował dziedzic i Adam Grzymała.
W wielkich izbach, na których ścianach resztki jeszcze dawnych szpalerów pogniłych wisiały, składano, co Bóg dał, nawet drzewo do opału. W sieniach kloc stał, gdzie skałki rąbano. W jednej sali za wozownię służącej sań było kilkoro i łomy bryczek a koczów odwiecznych. Gdzie się światło zakradało, trawy rosły żółte i grzybów moc.
Gdy wszedłeś do tej pustki, powietrze obwiewało grobowe, chłodne, stęchłe, że długo wytrwać tam było trudno. Rozmaite ptastwo, począwszy od sów i puchaczów, gnieździło się na poddaszu, w kominach, u belek, a że mu tam nikt nie przeszkadzał, mnożyło się niezmiernie. W jednym końcu, snać z dawnych czasów, siedziało gniazdo bocianie ogromne, na które „Pan Wojciech“ co rok regularnie z familją przybywał, choć powszechnie mówią, że od nawiedzonych nędzą miejsc ucieka. Czasem nocami gdy cicho było, a zwierz drobny, który się tu rozsiadł dokazywać począł, — stukało i łomotało po pustych izbach, jakby w nich złe duchy harce odprawiały. I było to mniemanie u pospolitego ludu, że nieczyste siły po nocach broiły, niepokojąc ludzi. Po ciemku też nikt tam się iść nie ośmielił.
W izbach narożnych, choć przylegały do tej bie-