Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znosił plam długo, bo go po kilka razy na dzień zmieniała. Nawet w kolorowych chustkach od nosa starała się ukryć tę nieuchronną dla wzroku tabakę, którą polubiła choć jej miała za złe, że jest brudną...






Noc przeszła jakoś spokojnie dla pana Syksta, ale się zbudził zawcześnie, choć nie dając znaku życia, aby rozmyśleć nad dniem wczorajszym i trapić się skutkami swej lekkomyślności... Nie taił on przed sobą, że okazał wielką słabość charakteru, że owe wczorajsze zdarzenie mogło mieć bardzo złe skutki... a stosunek z majorem wielkie niedogodności. Traktamenty i podwieczorki na które się raz dał skusić, mogły wraz z natrętnością Dubiszewskiego wpływać fatalnie na dalsze losy jego zbiorów i jego domu, mnożąc wydatki a zajmując wiele drogiego czasu. Ale jak zawsze człowiek wyrzutami sumienia obarczony, usiłuje się przed sobą samym uniewinnić, tak i pan Sykst wpadłszy na myśl, że ta znajomość mogła wydać owoce cudowne dla Jadwisi, — los jej zapewnić, uczynić ją panią — chwycił się oburącz tego sofizmatu i poargumentowawszy nieco przekonał się najdowodniej że to wszystko uczynił dla dobra Jadzi, dla jej szczęścia i przyszłości, pomału wbił to sobie w głowę, że się niesłychanie dla niej poświęcił. Z tą myślą wstał nazajutrz, dumny wielkiemi projektami, które miał doprowadzić do skutku, rozważając tylko jakby to majorowi okazać swe zbiory, nienarażając się na