Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kunusia miała swoją celkę na strychu, a było to prawdziwie zakonne schronienie... ubogie, czyste, ciche... Dużo świętych obrazków, wianków, krzyżów i godeł pobożnych, kupka książek wymodlonych... stare pudełko od roboty, stary kuferek na czterech cegłach krzyżowo stojący, kilka sukien na kołkach, całym jej było majątkiem... Ale prócz kilku godzin snu, rzadko kiedy miała tu czas odpocząć... czasem chwileczkę po obiedzie, lub jaką godzinę wieczorem jeśli gości u Jadzi nie było, a Sykst jej pomocy nie potrzebował... Gdy Jadzia zostawała sama, stara przychodziła do niej z pończochą, siadała sobie w kątku, a dziewczę jej jaką książkę czytało; stara bowiem nietylko słuchać lubiała ale doskonale pamiętała co raz usłyszała i z tą zdrową logiką ludzi niepopsutych wykrętami myślenia, składała w jednę całość nabytki swe wszystkie; odrzucając z nich to co się z przekonaniami staremi, z głęboką wiarą i poczuciem serca instyktowem nie godziło, niekiedy śmiały sąd Kunusi Jadzię dziwił, rozśmieszał, ale często sprostował i pokierował nawet jej zdaniem.
Powierzchowność staruszki odpowiadała jej charakterowi, sześćdziesiątletnia była piękną, rysy twarzy wyrażały energią i dobroć zarazem... Marszczki okrywały jej czoło poorane, oczy zagasłe, usta wpadłe... ale mimo tych oznak starości rumieniec był na licach, a niezmierna czystość ubioru i pewien rodzaj elegancyi nawet czynił ją poważną, nadając pozór daleko przyzwoitszy niż pospolicie miewają u nas sługi. Kunusia trzymała się jeszcze prosto, chodziła zawsze w czepcu śnieżnej białości i nieposzlakowanem obuwiu, fartuch jej prany własnemi rękami, nigdy nie