Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tać w bramę, a gdy go zabolały kułaki, bił nogami zniecierpliwiony. Po długiéj męce, usłyszał wreście że któś idzie po wschodach.
— No! prędzéj, zawołał Sędzia, facećje! noc zimna, dostanę kataru! Spiesz się gapiu!
— A kto tam! ozwał się głos nieznajomy wewnątrz domu.
— Ja.
— Któż ja?
— Facećje! Ja — Sędzia!
— A czego?
— Czego! I znowu facećje! przyszedłem spać do domu!
— Spać? ha! a czy zimno tam na dworze?
— Ba! i pyta się, czy zimno! a juściż! — Osioł przeklęty, otwieraj no, nie żartuj, bo ci nagrzeję pyski kułakiem, trutniu, niecnoto, Słyszysz no go! facećje, do miljona diabłów!
— Zaraz, zaraz otworzę.
I któś ten poszedł znowu po wschodach na górę, a Sędzia został pode drzwiami, drżący od zimna.
— Oni mnie dziś chcą zamęczyć, facećje! Do mego własnego domu nie puszczają! powarjowali czy co! A otwórzcież łajdaki do trzysta.