Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc Sędzia podniósł głowę i spójrzał na okno pokoju żony. Na firance którą zawieszone było okno, widny był cień dwuch osób. Jedna wydawała się z długiemi włosami, w sukni, wyraźnie kobiéta; machała niespokojnie ręką; druga w kapeluszu okrągłym, w płaszczu, wyraźnie mężczyzna, stała blisko piérwszéj, chwytała ją za ręce i nachylała się, aby w twarz pocałować.
— A toż co! facećje! zawołał Sędzia, którego policzki ogień gniewu zapalił nagle. Tam któś jest! Zginąłem! u mojéj żony mężczyzna.<br /. — Ach, i ta obrączka, dalipan — całuje ją w twarz, bodaj przepadł, czy mi się marzy! Tak jest! wszak ja dopiéro zacząłem rok trzydziesty dziewiąty! moja żona —
I już dłużéj nie mysląc Sędzia uderzył we drzwi z całéj siły, otworzyły się one na wciąż, a on jak strzała, jakby mu lat dwadzieścia odjęto, pobiegł piorunem po wschodach.
Zbliżając się do pokoju żony, zwolnił dopiéro kroku i mrucząc cóś pod nosem, nastawił ucha. Ale tego dnia wszystko mu się jakoś nie wiodło, właśnie, kiedy najciekawszy przykłada głowę do klamki i gotuje się podsłu-