Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aż ten zły jego humor zwrócił czułą uwagę najdroższéj jego małżonki.
— Da fiż — zawołała. Czy ty sfixował! Co miał być wesoły na chrzcinach naszego Hudzia, to chodzi by jemu kto zęby mydłem wyszmarował. Da porzuć że te umory mężulku, porzuć, to nieprzystoi! Niechaj jeszcze kawalerowi co się stara, to uchodzi zamarkocenie, ale tobie! Jak ty się starał o mnie, to dość się nadumał, a ten twój brat —
— Mój brat, rzekł Gustaw stając na środku pokoju, właśnie to on takiego mi klina zabił w głowę —
I znowu! on! a toż co? Zmiłuj się, nie rób sekretu, gadajże.
— Widziałem go dziś znowu, po pięciu latach; ale w Bernardyńskim habicie! Uciekł gdy mnie zobaczył. On to właśnie miał chrzcić naszego Hudzia, ale postrzegłszy mnie, nasunął kaptur i poszedł nazad do klasztoru — nie zechciał!
— Czy ci się przywidziało! taki bezbożnik xiędzem!
— Musiał się opamiętać, a teraz pokutuje za grzechy.