Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gało się; Żmudzini także niecierpliwili się bardzo, tupali nogami, kiwali głowami czekając na ojca Pafnucego, który miał chrzcić dziécię.
Po półgodzinném prawie oczekiwaniu, zakapturzony, w komży, ukazał się z zakrystij xiądz, wyszedł, przyklęknął przed wielkim ołtarzem i zbliżył się ku drzwiom gdzie stali kumowie z dziéckiem.
Zaledwie stanął i kaptur odsłonił, ojciec dziécięcia spójrzał mu w twarz i krzyknął z podziwienia — Bernardyn cofnął się także, nasunął kaptur na oczy, zamruczał cóś pod nosem, uciekł w głąb klasztoru i wysłał na swoje miejsce innego xiędza, który ochrzcił dziécię. Obrządek cały odbył się spokojnie i przyzwoicie zresztą, ojciec tylko, uważali wszyscy, smutny był i zamyślony. Pan Podsędek nie miał czasu zajrzeć w twarz Bernardynowi, czynił więc z kumami najdziksze domysły o nim.
Tak powrócono do domu, podano herbatę, któréj już dawno drugi funt był zaczęty, bo sukcessyjna po ś. p. matce wyszła zupełnie, z wielkim żalem gospodyni. Gustaw był milczący, ruszał ramionami, przechadzał się po pokoju,