Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W tobie? spytał pogardliwie śmiejąc się Karol, trarara! jeśli mną spernuje, nie pochlebiajże sobie, żebyś był szczęśliwszy.
— Zkądże ta zarozumiałość?
— Z doświadczenia, mój drogi. Wiesz jaka jest tajemnicza potęga mojéj szkaradnéj twarzy i okropnego wzroku, któréj tyle razy doświadczyłem. Ta, która się opiéra mojéj władzy, pewnie nie da się pospolitemu człowiekowi poruszyć — jest to zadeterminowany kamień. Ale jeszcze nie ostatnia próba, są nadzieje, Panna Hermenegilda musi mnie pokochać, a ja muszę pochwycić jéj fortunkę.
— Co za szczególny twój charakter!
— Charakter? powtórzył Karol odwracając się — cóż to ty nazywasz charakterem człowieka? Ja właśnie jestem człowiek bez żadnego charakteru, i tém się chlubię.
— Jest z czego, rzekł Gustaw.
— Ja mogę już się chlubić, mówił daléj Karol, tém, czego innyby się wstydził! bo ja straciłem już wstyd zupełnie, nie pojmuję go. A jednak dobra to rzecz wstyd; z nim można w wielu razach uchodzić za cnotliwego. A za-