Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brzydzę się niémi, są to czcze słowa, nikt sam z nich nie korzysta, a każdy je drugiemu daje. Ot lepiéj pomóż mi w téj sprawie. Ty jesteś powolny, tchórzliwy, ociężały, sam przez się nic nie potrafisz, ale możesz mi być użytecznym pomocnikiem i podporą. Zaprowadzę cię do niéj i zaprezentuję, żebyś popiérał sprawę moją, wystawując jéj mnie, moje bogactwa, stosunki, żebyś jéj nakłamał dobrze i swojémi moje kłamstwa podtrzymywał. Nic ci to nie zaszkodzi.
— Ależ uie masz sumienia zdradzać tę biédną kobiétę, daj temu pokój, powiadam, ja się w to mięszać nie chcę.
— Słyszałeś go! wyjechał z sumieniem! No, no, bez tych żartów, potrzebuję twojéj pomocy, użyczysz mi jéj. Głos twego delikatnego sumienia zagłuszy brzęk dukatów, których dość potrzebujesz. A potém, wszystko to dzieciństwa, wszakże jéj nie zabijem.
— Jednakże —
— Nakłonisz się, wiem o tém.
— O! pójść do niéj, nakłoni mnie sama ciekawość, rzekł Gustaw, ale cóż, jeśli będziesz we mnie miał rywala.