Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie wierzymy w to!
— Nigdy więc nie będziesz szczęśliwą — mówiłem jej — gdy z góry w szczęście nie wierzysz. Powiedz mi, dla czegoż nie chcesz razem ze mną spodziewać się spokojnej, szczęśliwej przyszłości? Mówiłaś mi kiedyś, że chciałabyś mieszkać na wsi, myśl że razem z tobą, z moją dobrą matką mieszkać będziemy, mój aniele; domek nasz stoi nad rzeką, ocieniony staremi drzewy, co nad nim szumią jak niańki nad dziecka kołyską. Mamy ogród do przechadzki, mamy zielone smugi i złociste łany. Będziemy żyć spokojnie, sami, dzieląc czas rozmową, muzyką, śpiewem, dumaniem.
— O! na Boga nie marzmy, ja drżę cała, abyś mnie nie zaraził nadziejami. Nie mów więcej — przerwała — proszę cię, ani słowa! Jutro, tajemnica! jutro nie nasze; jutro... nie obiecuj mi go, abym ci się o nie nie upominała.
— Masz do tego prawo.
— Żadnego! żadnego! kilka chwil razem przebytych i uczuć podzielonych, to wspomnienie miłe, nic więcej. Myślisz-że, iżbym ofiarę całego życia twojego przyjęła? Cóżbym ci dać mogła w zamian... serce? wam tego za mało. Prędko i prędzej niż myślisz, zatęskniłbyś za światem, ludźmi, pracą, bojem. Naówczas jabym pozostała na zawsze samą, osierocona, tybyś ujść musiał odemnie. A nie uszedłbyś ciałem, uciekłbyś myślą. Smętne oczy podniósłbyś w świat i serce by ci do niego drgało. O! nie, nie marzmy, Juljuszu... Jutro niech będzie Boże, nie nasze, nie zwijmy go własnością swoją.
— Patrz, co robi brak wiary! ty i we mnie nie wierzysz!
Uśmiechnęła się. — Jakto? jakto? wszak nigdy nie