Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się pobrawszy; ziębną i stają sobie obojętni, jeśli nie gorzej. Jest jedna tylko chwila w życiu na to piękne uczucie, które się zowie miłością, a kto je chce wynieść z sobą pamiątką na dalej, ten zerwać powinien i niedokończonej żałować.
— Nie poznaję cię Maryniu.
— Co dzień starsza jestem... co dzień widzę więcej i myślę. Jeśli nie tu, wszak czyste przywiązanie, co się oczu boskich nie wstydzi, zakończyć może w niebie. Tam nadzieja.
— Nie wierzysz więc w uczucie człowieka, w trwałość przywiązań, w świętość przysięgi.
— Wierzę w cnotę, o! bez tej wiary trudnoby żyć było; ale cnota nie zastąpi uczucia, a człowiek zawsze być mogąc cnotliwym, nie zawsze jest uczucia swego pewien.
— Powiem ci szczerze — odpowiedziałem — takie myśli jak twoje nie przystały wiekowi twemu. Kiedy z niewiarą w człowieka stary nasz pan Tadeusz występuje, nie dziwię mu się; wiele cierpiał; ale ty, mój aniele?
— Jam wiele przeczuła.
Zamilkłem... Wszyscy się więc spiknęli, aby mi odebrać tę ufność w przyszłość, tę pogodę wiary, z którą chciałem iść dalej... nawet ona, i ona mi grozi tą przyszłością. Czemuż ja w niej strachów tych nie widzę?
Miałżeby każdy człowiek mienić zarówno z wiekiem przekonanie, jak mieni rysy twarzy młodocianej? Miałyżby nadzieje nasze padać z zębami, siwieć z włosami i marszczyć się z czołem? Miałażby jedna młodość być wiekiem wesela, radości życia, i to przez niewiadomość prawdy, przez niepojęcie siebie i świata?