Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tora muzyki i rozbijacza fortepjanów. Młóci po nich nielitościwie... ja się na tem nie znam, ale mówią...
— Proszę mnie w oczy nie chwalić — przerwałem.
— A zkąd waćpan wiesz com miał mówić? Hm?
Marylka rozśmiała się serdecznie. Urzędnik trochę chmurny, wyprostowany bardzo, zbliżył się ku nam.
— Mówimy o muzyce — szepnęła dziewczynka, podnosząc znów na mnie oczy niebieskie, pan sowietnik także amator?
— Na czakanie — odrzekł z flegmą jegomość. — Grywałem na flecie, ale zarzuciłem go, dla słabych piersi. Bardzo lubię muzykę.
— Chodźmy do fortepianu! — zawołała Marylka pociągając nas i rodziców za sobą oczyma. Wszakże i tak herbata gotowa a komary dokuczać zaczynają.
— Z warunkiem że nam pani zaśpiewa — rzekł Wrzosek.
— Pan nie lubisz śpiewu!
— Alboż ci go tylko lubią, co niezmiernie chwalą? Proszę pani! chciej wierzyć, że czasem najwięcej mówi, a pewnie najwięcej czuje, kto milczy.
— Jestem tego zdania, co preopinujący! — dodał urzędnik poważnie.
Fortepian, niech mu stokrotne będą dzięki, zbliżył mnie ku temu aniołkowi. Co za żywość, wesele, co za ogień w tej młodocianej prawdziwie piersi. Ile razy spojrzy na mnie, cały poemat, całe życie jakieś długie, niepojęte, nieśmiertelne zdaje się wypowiadać jej wzrok... Zaczęła od pokazywania mi nót. Nauczycielem jej był ów jednooki Renner, którego kochamy wszyscy, artysta zwłaszcza w ekzekucji, umiejący nas zachwycać swą grą, pełen życia i ognia. Smutno mi że wśród Piksisów,