Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeciągu czasu odwraca się zimna, znużona i nie raczy spojrzeć nawet na swoją ofiarę.
Nie chcę ci liczyć tych nieszczęśliwych, których długi szereg począł mój biedak. Było ich dosyć! Znasz teraz tę kobietę?
— Sądzę, że ani wy, ani ja, nie znamy jej jeszcze z tego wszystkiego — odpowiedziałem — widzimy skutki, nie pojmujemy powodu.
— Bez serca zalotnica! nic więcej! Jakiegoż innego powodu szukać ci jeszcze potrzeba? jeśli nie kocha, po cóż zwodzi?
— A jeśli ci sami się zwiedli?
— A mąż?
— Nie wiem! Trzebaby ją poznać bliżej, aby o tem sądzić; ja widzę tylko tajemnicę. — Wrzosek ruszył ramionami. — Nowa gotuje się ofiara — rzekł — której podobno wyrwać już nie potrafię... Dobranoc... przypomniałem syna i serce mi się krwawi, o nim już tylko myślę.
Napróżno chciałem mu towarzyszyć, odwieść rozmowę i rozerwać starego; odszedł spiesznie, unikając mnie.
Do późnej nocy grałem symfonję heroiczną i rozmyślałem o niej... Wrzosek całkiem inaczej rozpowiada jej historję; ale na dnie jej leży tajemnica jakaś. Ona nie może być zalotnicą nieczułą, zwyczajną, jej oczy za wiele mówią, głowa za wiele myśli; nadto głęboka boleść tryska z każdego jej ust wyrazu! Za parę dni odniosę jej nóty, będę u niej... Żeby mi tylko stary nie przeszkodził znowu.