Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ich, na odrobinie ziemi naniesionej wiatrami, porasta zielona trawa, a między nią kwitną alpejskie wonne, nizkie kwiaty... Spojrzyj w te źdźbła zielone, w ich zgięcia, w ich smukłe rysy, w wyrost pręta kwiatowego, w krój kwiatu, a ujrzysz tam znowu tę piękność, którą podziwiałeś w skalnych obrywach, piśmie tysiąc-wiekowem, świadczącem o katastrofach stworzenia, tylko innemi wypisaną głoskami. Na dnie zielonego morza kręcące się algi i nieforemne zda się narosty korali i liczne konchy obdzielone zostały cząstką tej piękności, której niczemu nie braknie.
Lecz jak piękność jest tylko jedną prawdy stroną, tak i ona ma różne strony swoje. Jeden miłuje tylko piękność surową i smutną; drugi ochoczą a wesołą; trzeci smętną i zagadkową, pośrednią, boć ich tysiące rozwijają się na polu świata, od gwiazd do ziarna piasku... A każdy kocha tę piękność, która bliższa jest jemu, i budzi go zgodnością form z nim samym, albo form kontrastem, albo niedocieczonym ich związkiem... Dlaczegożbyśmy nie mogli uczuć i kochać wszystkich stron piękności? Może dla tego, żeśmy my, biedne istoty skończone, niedoskonałe i w jedną stronę ze szkodą innych rozwinięte.
Tyle to jest na świecie, w czem jeszcze ani umiemy dojrzeć piękna, ani się nawet domyśleć.
A gdybyśmy się starali w wieku uczucia piękności, w tej uprzywilejowanej młodości naszej, rozwinąć w sobie uczucie i szeroko je rozlać, tak aby objęło, czego tylko umysł dotknąć nam dozwala??
O! cóż za rozmaitość wdzięków na tym świecie! Widziałem dziś jeden z tych tworów cudownych, jakie się rzadko spotykają, i żyć potrzeba w szczęsnej chwili ich