Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

objawienia się na świat, aby je podziwiać; a to nie każdemu dano... Któżby nie zgadł, żem widział kobietę — kobietę, mało powiedzieć... aniołka. Dotąd śliczna twarzyczka blada mojej nieznajomej zdawała mi się ideałem; dziś dopiero postrzegłem, że za mgłami, za cieniami, które coś tajemniczego z niej tworzą, kryje się wiele ziemskiego: przez tę szatę melancholji widać popioły zagasłych namiętności. Wszystkiego nabywamy przez porównanie. Obie piękne, ale jakże różne; a gdyby je obok siebie postawić, jak ziemską wydałaby się moja pierwsza nieznajoma.
Szedłem znowu na Antokol... Od niejakiego czasu polubiłem Sapieżyński ogród. W jednej z ulic wiodących od mego mieszkania ku niemu, w altanie nad murem ogrodowym zawieszonej, którą osłaniały dwie kwitnące, wonne jabłonie, postrzegam kobiecą postać. Bokiem ku mnie i pustej zwrócona uliczce, stała sparta o balustradę belwederku i bawiła się złamaną gałęzią jabłoni. Był to prawdziwy obraz młodości, co łamie kwiaty dla woni choćby miała postradać owoce. Dokoła jasnej, białej, przezroczystej a zarumienionej przecie rumieńcem nienaśladowanym, owalu prześlicznego twarzyczki... uwijały się puszczone bez myśli dwa złociste pukielki... Białe, gładkie czoło, jak u greckich posągów, zrastało się z noskiem, jakby z marmuru odciętym, którego różowy kończyk tak kraśniał zdrowiem i życiem, jak uszka i policzki młodej swawolnicy, co dopiero zapewne po żwawej przechadzce, skoczyła popatrzeć z belwederu w pustą uliczkę. Usteczka śmiały się życia i nadziei uśmiechem właściwym młodości, wiecznym towarzyszem lat złotych, nieodzyskanym już nigdy, anielskim wiary w świat i siebie uśmiechem... W malutkiej rączce wy-