Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dek tak spodziewany, tak przeczuty, nie wart. Ja od początku wiedziałem, że się to tak skończy; marzenia młodości zawsze się rozbijają o rzeczywistość. A potem, chciałżeś, aby wielce niepewnej nadziei gołąbkowania z tobą, poświęciła rodziców i swoją przyszłość? Toby było tyrańsko, mój drogi. Bądźmy rozumni. Piszę do twojej matki, aby ci się zasklepiać w desperacjach nie dawała. Mojem zdaniem, najlepiej by ci teraz do Wilna nie powracać.
Nie wiem tego z pewnością, ale mi się zdaje, że mnie temi czasy interesa w wasze strony zapędzą. Może nawet nie wiele ten list przybycie moje uprzedzi. Bardzom rad, że to tak w porę dla mojego serca się składa. A zatem do zobaczenia tylko.





30. Sierpnia t. r.

Teraz z zimniejszą krwią mogę myśleć o tem; wszystkie okoliczności stają mi przed oczyma wyraźniej, jaśniej. Ja sam wszystkiemu winienem, łudziłem się nadziejami, które ziścić się nie mogły. Wszak ona nigdy przyrzekać mi nie chciała, nie przyrzekła, wszak jakby przeczuwając co na nas spaść miało, smutnie patrzała w przyszłość. Ona niewinna, ja pokutuję za własne zaślepienie. Czemuż nie było uroczyście mówić z rodzicami, zapewnić ich o sobie? Byliby dla szczęścia Marji wstrzymali się z poświęceniem jej, byłbym im pomagał, byłbym oddał wszystko. Ale po cóż teraz napróżno wywoływać co się nie stało, a stać się było powinno. Szczęście mojego życia zniszczone na wieki. Każdy raz w młodych chwilach spotyka w pielgrzymce swojej ten ideał, którego obraz przyniósł z innego świata; ale raz tylko: