Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczęśliwy kto go pochwycić potrafił. Kto utracił, ten się z nim drugi raz nie spotka nigdy.
Idealna postać owa rozpryśnie mu się na tysiące cząstek; w każdej kobiecie upatrywać będzie coś ze swojego ideału, ale w żadnej całego. Próżna byłaby nadzieja, drugi raz nigdy już tak człowiek nie kocha; pierwsze wrażenia pękły, powtórzyć się mogą, ale będą to owe kwiaty późnej pory, co wykwitają na bocznych łodygach blade, wątłe i bez zapachu. Już mnie o tem nie myśleć. Zamknę się w sobie i pocznę życie inaczej. Surowiej teraz staje mi ono przed oczyma, walką, bojem, pochodem wojennym! Naprzód, śmiało, nie mamy nic do stracenia prócz życia; a cóż znaczy życie? Marzenie we śnie? A co śmierć? Może sen bez marzenia, może sen z marzeniem, jak Hamlet powiada. Jedno warto drugiego, ni mniej ni więcej! O! głupie życie! marne życie!
Od kilku dni przyjechał poczciwy Wrzosek. Ani matki, ani mnie zwieść nie potrafi zmyślonemi powodami podróży, widzę, że przybył umyślnie dla mnie... i dziękuję mu za to. Stary myśli, że mnie swą wesołością nadrobioną rozweseli; szamocze się też próżno dzień cały. Jak nie cenić tego złotego serca? jak jeszcze nie kochać ludzi? O! nie, nic mnie nie może wywieść z miłości ludzkości jaką mam i przekonania, że złe jest na ziemi wyjątkiem. Żaden zawód nie zrazi mnie; człowiek sam zawsze winien sobie, nie powinien ufać nadto w siebie, ani budować wiele na przyszłości. A potem? potem? Wiele wybaczyć potrzeba ludziom, bo któż nie czuje słabości swej. Wszelkie złe pochodzi ze słabości, złości nie masz w człowieku właściwie. Patrzmy także, jak ta biedna ludzkość ma być cnotliwą zawsze, zawsze