Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tał! O! warto długo cierpieć, aby uczuć taką radość, jaka mnie przejmuje. Noszę na sercu tę drogą kartkę, jej ręką pisaną. Czemuż tak kruciuchno? czemuż tak nie wiele o sobie? czemuż zawsze tak smutnie?
Nie chciałem nic o tem mówić matce, onaby może za złe jej to wzięła, za płochość, za nierozwagę; musiała wyczytać, domyśleć się i ciągle pytała mnie o przywiezioną pocztę.
— Jeden tylko list? od kogo?
— Domyślam się, — dodała, — nie mów już, kiedy ci to przykre. Ale mój drogi, pamiętaj, im bliższe związki, tem obowiązki świętsze zaciągasz. Możeszże ręczyć za serce swoje? Jeśli ci uwierzy, uczynisz ją na całe życie nieszczęśliwą; jeśli ostygły, zechcesz spłacić dług, sam siebie poświęcić będziesz musiał. Obojgabym nie chciała.
Nie mogłem się oprzeć, wyjąłem jej list i dałem matce. Czytała go z rozrzewnieniem, ta smutna a poważna rezygnacja, przy jawnem przywiązaniu, ta gotowość na poświęcenie, przejęły ją. Położyła list i zamyśliła się. Nie dziwię się że ją kochasz, rzekła po chwili, a boleję nad tem dla was obojga. Bóg niech wam obmyśli co wie że lepsze, ja nic już radzić nie będę, bo w szczęście nie wierzę, — dodała biedna ze łzą w obu.
Z dumą pochwyciłem list Marji; napiszę jej słowa matki, może ją choć to pocieszy. Ona tak uporczywie nie chce także uwierzyć w przyszłość.