Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zacząłem się śmiać, wypierając, że wcale się żenić nie myślę.
— Otóż ja mam dla ciebie żonę! zawołał, złożył wszystkie pięć palców ręki do kupki i pocałował się w nie. Coś — rarytnego — jak Hersz powiada... osobliwość! Tuż, obok w mojem sąsiedztwie... mieszka bogacz... ale co się zowie... całą gębą.
— Polak? spytałem.
— Nie — odparł Stefan — nawet ci się przyznam, że o narodowości jego i źródle fortuny tak osobliwsze chodzą wieści, iż wolę nie zgadywać. Nazwisko nic nie mówi... Tytułują go baronem Wlasch, ale żadnym baronem, jako żywo nie jest.
— Niemiec? spytałem.
— Nie Niemiec, bardzo źle mówi po niemiecku. Szkaradnie (jak utrzymują) po włosku, niegodziwie po francuzku — ale córka wszystkiemi językami doskonale. Słyszałem ludzi co go mają za cygana... kaduk go wie! Czarny, osmolony, straszny jak bandyta, ale człowiek szlachetny, dobroczynny, wielkiego serca... Córka podobna też do bardzo ślicznej cyganeczki... ale cudo!! klękajcie narody! w pyski się bić przed nią! Roskosz patrzeć! Przezwał ją ojciec Aria, chociaż pono ma imię Maria... Wszystko to są rzeczy podrzędne — główne to, że skupił trzy ogromne klucze, na których grosza długu niema, że na