Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tować i karmić niestrawnemi rzeczami, czy to jest miłość ogółu współobywateli, którym się wypłacać trzeba usługami aż do zdechu... Daleko wygodniej jest być nielubionym, lub obudzać obawę. Muszę to zapisać sobie — Rusini powiadają: Ne bud’ sołodkyj, bo tia rozłyżut! Mają słuszność — C’est trés vrai.
Najzabawniejsza rzecz, że ten krępy, mały Stefanek, który wcale na orła nie wygląda, domyśla się, iż ja musiałem wyjechać z domu w matrymonialnych celach. Napróżnom mu się wyprzysięgał, wierzyć nie chciał.
— Mów ty sobie, co chcesz — rzekł — ja stoję przy swojem. A gdyby nawet tak nie było, toś powinien myśleć o ożenieniu. I — słuchaj (powtarzam co do słówka) — ja, gdym się żenił, mogłem się sobie połączyć wedle serca, ze szlachcianką ubogą, jak ja, bo ja tam wielkich pretensyi nie mam. Maciek posiał, Maciek zjadł, a dzieci niech pracują i będą poczciwe. Wcale co innego tobie, kochany kuzynku, z hrabiowskim tytułem, pałacem, wspomnieniami i obowiązkami reprezentacyi. Ty powinieneś się ożenić świetnie i bogato... dla ciebie fortuna warunkiem koniecznym... Nawet, wierz mi, o pochodzenie i kolligacją nie idzie — to głupstwo, twoja korona dziewięcioperłowa pokryje... choćby... choćby... no jednem słowem całą przeszłość twojej żony. Idzie o pieniądze! prawda?