Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tak serdecznie kochającą i poczuwającą się do obowiązków wiszenia nam na karku. Ciągle mi się chciało Stefanowi powiedzieć, jak Talleyrand: Surtout, point de zele.
Chce mnie formalnie wziąć w swoją opiekę, być moim dobroczyńcą, obrońcą, protektorem!! Niedzielski dobroczyńcą hrabiego Adama... c’est fort! Naiwny człek, sądzi na serjo, iż w czemś mi pomocą być może. Nie oddala się odemnie na krok, ściska mnie i ślini, a ja tych uścisków, wyjąwszy z bardzo ładnemi paniami — cierpieć nie mogę. Przyjechał wczoraj z Wulki, jak mi powiedział, tylko dla mnie, służy mi, kellnerów pędza, jedno nakazuje, do drugiego przeszkadza, w najwyższym stopniu niecierpliwi. Byłem na nieszczęście sam, gdy wczoraj przyleciał ze wsi umyślnie i zastał mnie jeszcze w łóżku. — Nie wiem czy spostrzegł, żem pobladł, ale w każdym razie, nie wytłumaczył tego sobie niekorzystnie... bo jest pewnym siebie, jak każdy szlachcic, który buty nosi na spodnie... Przysiadł się na łóżku mojem, coraz przysuwając bliżej. Zaręczył mi naprzód, że formalnie zakochany jest we mnie, on, jego żona, dzieci, aż do furmana co nas woził, a któremu dałem papierek! Nic nie wygodniejszego, nad taką miłość, za którą zawsze płacić trzeba — czy to jest miłość familijnego kółka, która cię za to ma prawo maltre-