Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mie — lepiej się stało... Z Wandy nigdybym nie miał żony, któraby godnie nazwisko i rodzinę reprezentowała. Skąpa, drobnostkowa, parafianka, niepoprawna z tym swoim patrjotyzmem, kompromitowałaby mnie nieustannie i nigdy bym w domu nie miał spokoju...
Godzi się Mama na to, że z moim smakiem w rzeczach życia i świata — wziąć taką żonę, było by to zatruć sobie egzystencję. Mój Boże — świat szeroki, więcej jest kobiet co nie wiedzą co począć z sobą, niż mężczyzn skłonnych do ożenienia.
Mam czas jeszcze i wiele czasu...
Ćwiartki pocztowego papieru, połączone nicią jedwabną, na których dziennik ten był spisywany, kończą się — jak się zdaje, z wyjazdem z rodzinnego miasta... Na ostatniej stoi jeszcze rachunek wydatków dosyć znacznych, ołówkiem na prędce nakreślony.
Oprócz dziennika, kilkadziesiąt listów, zwiniętych razem z nim, znalazło się w tym spadku, który dziwną dostał się do nas drogą. Niektóre z nich — większa część — są powtórzeniem wrażeń i wypadków, już w notatach zapisanych, z małemi warjantami, jakich przedstawienie ich matce wymagało. Jeden tylko dosyć długi, późniejszy list naddarty zasługuje na to, abyśmy się nim jako epilogiem posłu-