Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Emilię, sans que cela parut, chwyciłem samą...
Adorable cousine! — rzekłem — pozwól mi się przypomnieć z paktem przyjaźni. Jesteś czarująco piękną!
Westchnęła spuszczając oczy... i szepnęła niedosłyszanym głosem:
Madame la baronne de Tar-ta-kow-ska!
Podniosła oczy. — Kuzynku — rzekła — cóż się z tobą dzieje? czy się żenisz z tą cyganką?
— Nie — cygankę bierze mi Włoch...
Rozśmiała się szydersko. Cela devait etre, nie chcę cię widzieć żonatym, bo, bo... stracisz tę gorącą przyjaźń dla mnie...
— Przecież nie ożeniwszy się z dobrą, miłą, ale wcale nie zachwycającą Wandą...
Ruszyła ramionami.
— A! o tę jestem spokojną... bo ci ją znowu ktoś inny weźmie, nim się wybierzesz zakochać i oświadczyć.
Byłem tak pewny siebie, żem się uśmiechnął i zwróciłem rozmowę.
— Dokąd państwo jedziecie? — zapytałem.
— My, do Włoch, cały rok będziemy w podróży... tak... po różnych, różnych kątach... bo chcemy być sami...
Spuściła oczy.