Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zywał żółte zęby, kiwał głową, machał jedną ręką i co prędzej wracał do pierwszej swej pozycji obserwacyjnej, w której znać czuł się najbezpieczniejszym.
Na mnie czynił wrażenie urzędnika, egzekwującego podatki... ma coś takiego w fizjonomii. — Tartakowski mi go zaprezentował, ale ani nazwiska, ani tytułu nie mogłem pochwycić.
Hr. Sylwester siedział podparty na lasce, jak stary portret z ram wyjęty... ze swym uśmiechem sarkastycznym i białemi, wysoko stojącemi kołnierzykami.
Herbata była przepyszna... ale o weselu i innych zwyczajach, zachowywanych przy tego rodzaju obrzędach — ani wzmianki. Hrabina unikała widocznie, a reszta gości par un accord tacite szła za nią.
Słyszałem jak Mama szepnęła hrabinie.
— Ale, moja droga, czemużeście mi nie dali wiedzieć, przyszłam w starej sukni... tak jak na naszą herbatkę domową... a tu.
— Ale bo też tu niema nic, nic, herbata codzienna — szepnęła hrabina Marja — entre nous, niema się czem chwalić, ani cieszyć z czego...
Szepnęła jeszcze coś, nie dosłyszałem reszty.
Z rozmowy dowiedziałem się, że baronowstwo wyjeżdżali za granicę. Kołowałem tak zręcznie, iż