Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wchodzimy, pokoje oświecone i rzuciwszy tylko okiem zdala widzę Barona Tartakowskiego z bukietem u fraka. Zamieniliśmy z matką spojrzenia.
Emilia wybiega cała w bieli.. śliczna jakem jej niewidział nigdy, ale twarzyczka smutna i wskazując na barona, mówi Mamie.
— Przedstawiam kochanej hrabinie, mojego męża.
Baron kłania się sztywnie jakby go namiestnik prezentował arcyksięciu... Przeszyłem wejrzeniem namiętnem Emilję... odpowiedziała mi tak prawie, jak niegdyś, gdy o szarej godzinie obok siebie na kozetce siedzieliśmy. Zapukało mi serce! Wejrzenia się rozumieją!
Zaczęliśmy winszować, a jeśli kto, to ja czyniłem to z rozrzewnieniem, tak byłem szczęśliwy. Baron nie zdawał się być na wysokości swojego dzisiejszego położenia. — Chwilami wyglądał na kamerdynera i Emilja rzucała nim jak piłką.
W salonie znaleźliśmy prałata, który właśnie rano dnia tego ślub cichy dawał za iudultem, hr. Sylwestra we fraku przeszłowiecznym i trzewikach z kokardami, i jakiegoś kuzyna barona, wygolonego do włoska, a jak się zdaje — nieumiejącego gadać.
Stał za krzesełkiem, obie ręce trzymając na poręczy, a gdy go kto przez litość zagadnął, poka-