Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mna... Znać, że to nie bywało po salonach i że się w nich czuje obcym, kiedy nawet ten skromny pana Starosty, zdawał mu się imponować. Był jak okradziony... Strój mi się nie podobał, bo coś zarywał na narodowy, choć nie było żupana, ani tych myśliwskich butów. Wanda weszła i przywitała go wesoło... panem Feliksem — po imieniu. — Póki go nie było, jeszcze jakokolwiek szła rozmowa, ale ten żywioł obcy zupełnie nam ją sparaliżował... Mówił pół słówkami, potem Wanda zaczęła się z nim przez litość po pokoju przechadzać... i tak do herbatyśmy się, mogę powiedzieć, przemęczyli... Na herbatę nadszedł stary pułkownik z 1831 roku... i siadł dziaduniowi znowu rozpowiadać o Chłopickim i Skrzyneckim... Słuchałem nadrabiając uśmiechami...
Przy stoliku herbaciannym i młody Woroszyłło (co za nieszczęśliwe nazwisko) rozruszał się... Przekonałem się z podziwieniem, że po francuzku mówił ślicznie, ale się z tym językiem nie wyrywał przy Wandzie, aby na jej niełaskę nie zarobić... Musi to być gość częsty, bo jest w domu tym poufale bardzo, nawet, mojem zdaniem, nadto jakoś traktowany po familijnemu. Zalazłem zręczność moje Naśladowanie złożyć na krosienkach Wandy, jako wdzięczny wyrób artystyczny... Zaczerwieniła się strasznie, z początku niechcąc przyjmować, alem tak ją prosił, że się