Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

smętne godziny, spędzone w moim dworku, przypomina.... to przyjaciółka...
— A moja — rzekłem — podsuwając emaliowaną, ręczę, że gorszą nie będzie i że się do niej dziadek przyzwyczai.
Chwycił stary podaną, począł się jej ciekawie przyglądać przy lampie, a potem postawił obojętnie.
— Bardzo wspaniała — rzekł — niewiem nawet zkąd mogłeś wziąć takie cacko, ale, mój Adasiu, to nie dla mnie, ja w ogóle złota nie jestem wielkim miłośnikiem.
Targowaliśmy się długo, przecież przyjął i pocałował mnie w głowę, a ja go w rękę, ale minę zrobił frasobliwą.
Powracającej Wandzie pokazał ją także jak gdyby skłopotany; widziałem że zamienili wejrzenia, w których się malował niepokój jakiś. Lecz w tem nadszedł młody jegomość, z którym mnie poznano, i zapomnieli nieco o stojącej na stoliku tabakierce.
Nowy ten gość, nieśmiały, uniżony, dziadka pocałował w ramię i usiadł przy nim na brzeżku krzesełka.
Był to niejaki pan Woroszyłło z Litwy, podobno z 1864 roku, uczeń szkoły centralnej w Paryżu, a dziś jakiś mechanik czy maszynista. Choć nazwisko szlacheckie, ale figura ubożuchna i na podziw skro-