Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ki, na wszelki wypadek policzymy, bo jestem bankierem hrabiego, a szczęście bywa kapryśne.
Aria dodając odwagi, spojrzała na przybyłego ognistym wzrokiem, jakby go błagała, żeby skarcił moje zuchwalstwo... Było trzydzieści kilka tysięcy w kupce mojej. Sumka wcale przyzwoita... Trzymałem się na wodzy, ażeby najzupełniejszą okazywać obojętność. Tassowałem karty z krwią zimną.
Wlasch liczył... Za pozwoleniem, dodał... los tak zrządził, żeś hrabia z żartu zrobił stawkę serjo... na ten raz niech się ona trzyma — lecz ktokolwiek wygra czy przegra — na tem koniec.
Aria mi szydersko spojrzała w oczy... Uśmiechnąłem się... Parfaitement. Stefan bojaźliwy jak hreczkosiej, ażeby nie patrzeć na ciągnięcie, które go drażniło, poszedł i siadł na kanapie opodal. Aria oparła się nad stolikiem. Popola z kapeluszem w ręku, dwa palce drugiej w kamizelce, doskonale grał milionera, któremu wygrana lub przegrana żadnej nie czyniła różnicy. Ja w takich razach stanowczych gdy o honor idzie, je rendrais des points a n’importe qui... byłem bryłą lodu... Podałem karty do zdjęcia hrabiemu, który obojętnie kilka z nich zebrał i położył... Zacząłem ciągnąć.
Karta była ciemna — milczenie...
Ciągnę nie wiedząc o jaką idzie, pomalutku,