Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zagramy? spytał.
— Chętnie...
Kazano podać stolik. Patrzę, poszedł do szafy i wydobył z niej ogromną swą garścią jedną i drugą kupę austrjackich dukatów, wysypując na stół.. Na wierzch garść tysiącreńskowych biletów. — Podano karty — nimeśmy siedli, panna spojrzała na stolik i pobiegła...
W kilka minut wraca z zieloną sakiewką, pełną złota.
— Jakto? zapytałem zdumiony — pani gra?
— A! z nudy! gotowam na wszystko — zawołała śmiejąc się i zabierając miejsce. Wlasch ją w czoło pocałował.
— Cóż ty wygrasz u mnie, rzekł, kiedy to wszystko twoje?
Nie miałem przy sobie więcej nad parę set guldenów. Stefan stanął z daleka, zrobiwszy minę dziwną.
— A pan? zapytał go Nabob.
— Ja... będę patrzał...
Aria nagliła już aby co prędzej ojciec ciągnął i postawiła kupkę dukatów... Niewiedziałem jak postąpić — na pierwszy raz stawię pięćdziesiąt...
— Jakto? tylko pięćdziesiąt? pyta szydersko moja sąsiadka.