Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dostawiłem w milczeniu drugie tyle — ruszyła ramionami. — Udałem, że tego nie widzę. Wlasch zakasał rękawy, jak rutynowany bankier i począł ciągnąć. — Wygrałem — panna przegrała i natychmiast postawiła na tę samą kartę; ja moje trzymam...
Widzę z oczów i ruchów namiętnego gracza we Wlaschu... Karta moja wychodzi... Spojrzał na mnie i pyta.
— Na tę samą?
Mam to do siebie, że staram się być — beau joueur, kiwnąłem głową, Aria na mnie patrzy nie na swoje dukaty... Ja zaczynam rozmowę odwracając głowę. — Wygrywam raz trzeci... Panna mi winszuje. — Ja zostawiam jeszcze pieniądze na tej samej.. Była to pamiętam dwójka.
— Rzadko bardzo wszystkie cztery wygrywają — odzywa się panna.
Wlasch wstrzymuje się i pyta. — Trzymasz pan?
— Naturalnie. Stefan się zbliża do stolika zaciekawiony i daje mi znaki, alem się uparł. — Czwarta dwójka wychodzi soniko i wygrywa. — Cała to historja ośmiuset guldenów nie warta była wrażenia jakie uczyniła. Zsunąłem je na kupkę i zacząłem mówić z panną niewiem o czem. Aria była przegrana.